Śladami Adama Stadnickiego -Część druga- Szczawnica- maj 2017
W 1907 Adam Stadnicki kupuje lasy Szczawnickie, aby chronić je przed rabunkową gospodarką:
„Trzeba wiedzieć, że byliśmy wtedy pod zaborem, że przeto obowiązkiem obywatelskim było ratować wszelkie dobra, przedsiębiorstwa, zakłady i majątki od przejścia w obce ręce, co zawsze powodowało ich dziką eksploatację i zniszczenie” [Adam Stadnicki „Wspomnienia”].
Z tego samego powodu 1 lipca 1909 roku odkupuje od Krakowskiej Akademii Umiejętności Górny i Dolny Zakład Zdrojowy. Przepłaca znacznie wartość podupadłego Uzdrowiska, aby przebić ofertę spółki z obcym kapitałem. Akademia Umiejętności otrzymała Uzdrowisko 7 czerwca 1876 jako darowiznę, którą przekazał jej w testamencie twórca Uzdrowiska- Józef Szalay. Był to dowód wdzięczności Szalaya za wsparcie merytoryczne, jakie otrzymywał od Profesorów Akademii (szczególnie Józefa Dietla) i które pomogło mu stworzyć kurort na wysokim poziomie. Taki ruch był tez poniekąd jedyny słuszny z punktu widzenia Szalaya, ponieważ jego synowie, wychowani przez rodzinę matki na utracjuszy, zajmowali się głównie trwonieniem majątku.
O ile Akademia była niezaprzeczalnym wsparciem merytorycznym, to w roli zarządcy przedsiębiorstwa, jakim było Uzdrowisko, nie sprawdzała się. Pomimo wielu wysiłków rozbudowana administracja, nieefektywna decyzyjność i rozmyta odpowiedzialność powodowały, że uzdrowisko nie przynosiło oczekiwanych dochodów i dalsze inwestycje stały się niemożliwe. Aby ratować sytuację w roku 1893 Akademia zdecydowała się wydzierżawić Uzdrowisko. Dzierżawcy jednak głównie skupiali się na czerpaniu zysków, nie byli zainteresowani ani rozwojem ani inwestowaniem. Aby uchronić Uzdrowisko przed całkowitą ruiną, w 1909 roku Akademia zdecydowała się je sprzedać.
Komunistyczne władze upaństwowiły Uzdrowisko w 1948 roku.
Potomkowie Adama Stadnickiego odzyskali je w 2005 roku i od tego czasu przywracają mu przedwojenny blask.

„Krakowska Akademia Umiejętności była, w spadku po Józefie Szalayu, właścicielką Zakładu Zdrojowego w Szczawnicy. Ten legat sprawiał Akademii wiele kłopotów i przykrości. Zakład był zaniedbany, gdyż mimo że Akademia dysponowała wielu dobrami, była statutowo ograniczona w dysponowaniu dochodami, mogąc przeznaczać na dany obiekt jedynie wpływy z tego a nie innego obiektu płynące. Zakład Szczawnicki był wydzierżawiony: „górny” Feliksowi Wiśniewskiemu, a „dolny” dr. Kołączkowskiemu. Dzierżawcy, jak to zwykle bywa, dbali o swoje prywatne interesa, pościel, część mebli i urządzenia sanitarne były ich własnością, czynsze dzierżawne wpływając do Akademii wynosiły około 25.000 koron.
To nie wystarczało na konieczne inwestycje, wskutek czego Zakład był zaniedbany, a Akademia narażona na zarzuty (po części słuszne) tak ze strony władz nadzorczych, jak i społeczeństwa, że Szczawnica podupada.Wobec tego stanu rzeczy szukała Akademia nabywcy na Zakład Zdrojowy, gdy zdarzyło się, że w 1907 r. nabyłem lasy szczawnickie, dawniej też do Szalaya należące, od hrabiny Idy Lasockiej część, a od firmy węgierskiej „Gasz i Szanto” resztę […], wprawdzie w stanie dość zniszczonym, gdyż ci Żydzi węgierscy starali się wyciągnąć z tych lasów co się tylko dało. To skłoniło Akademię do zwrócenia się do mnie z propozycją nabycia także Zakładu Zdrojowego, by znów wszystko w jednych rękach połączyć, co kiedyś było szalajowskie. Wówczas mimo mej niechęci i obawy puszczania się na nieznany mi dotąd przemysł zdrojowy, namówiony przez niektórych przyjaciół (m.in. pełnomocnika mego pana Jana Manieckiego, czy z jego strony bezinteresownie – nie wiem). Zdecydowałem się na wniesienie oferty, głównie pod wpływem obawy, by Szczawnicy nie nabyła spółka żydowsko-węgierska, która podobno na ten interes reflektowała” [Adam Stadnicki „Wspomnienia”]

„Objąłem Zakład w stanie opłakanym. Wszystkie budynki zniszczone, urządzenia przez dzierżawców zabrane lub zniszczone.
Po kupnie pokryliśmy najpierw dachy blachą lub dachówką, budynków zakładowych było wówczas 17 czy 18, sprawiliśmy nowe meble, naczynia i pościel do kilkunastu willi. W 1911 r. zalesiło się „Połoniny” modrzewiem, tworząc nowy park, w 1912 r. ujęło się źródła i przeprowadziło analizy wód”

Plac Dietla
Dom nad Zdrojami obudowany przez potomków Adama Sadnickiego

„Najważniejszą inwestycję wykonaliśmy pod światłą dyrekcją Adama Woronieckiego, a z inicjatywy mej żony w latach 1934–1936, to inhalatorium z komorami pneumatycznymi, jedynymi w Polsce, o którym to inhalatorium niemiecka komisja lekarska z Generalnego Gubernatorstwa w 1943 r. orzekła, że jest jednym z najlepszych w Europie”

„Gdy naczelny lekarz z GG, widząc, że wszystko jest przygotowane tak jakby był i pełny sezon, inhalatorzy przy gotowych do obsługi aparatach, zapytał, jak to jest możliwe, mimo że zakład był nieczynny na skutek zarządzenia władz okupacyjnych? Odpowiedziałem:, że jak inni lubią grać w karty, trzymać konie wyścigowe lub jeździć do Monte Carlo, to ja uważam za mój najmilszy sport i obowiązek utrzymanie Zakładu Zdrojowego w stanie wzorowej gotowości, tak by mógł być w każdej chwili uruchomiony i służyć społeczeństwu otrzebującemu poratowania zdrowia. Odtąd złagodzono nieco możliwość dostępu do Szczawnicy”

Społeczeństwu szukającemu zdrowia, oddaję ten gmach do użytku, wzniesiony własnym trudem I wysiłkiem. Adam Stadnicki 1936.

„Dalej zbudowaliśmy wspólnie ze Świeżawskimi willę „Pod Modrzewiami”, służącą, jako jedyne Sanatorium dla astmatyków (willa ta była wianem Marysi).”

Córka Adama Stadnickiego- Maria z mężem Stefanem Swieżawskim- profesorem filozofii, kierownikiem Katedry Historii Filozofii na KULu, recenzentem pracy habilitacyjnej , współpracownikiem i przyjacielem Karola Wojtyły.

Świerzawscy odzyskali willę w 1998 roku.
Odsprzedali ją Andrzejowi Mańkowskiemu- synowi Heleny ze Stadnickich Mańkowskiej siostry Marii Swierzawskiej.

Mańkowscy wyremontowali willę i urządzili w niej Hotel Park Modrzewie

Hotel mimo swej elegancji ma niepowtarzalny, niewymuszony klimat gościnnego domu.

W Lobby hotelu znajdują się portery Adama Stadnickiego i jego żony Stefani z Woronieckich
„Nie byłem nigdy „salonowcem”, bale, tańce, z mniej lub więcej nieładnymi, a często niepachnącymi pannami mnie nudziły, wolałem polowania na dziki, które część karnawałów zajmowały, a różne Wiedenki bardziej mi do gustu przypadały. W czasie karnawałów w Krakowie widywałem wprawdzie różne
panny, czyste i pachnące dobrym mydłem, jak księżniczka Stefa Woroniecka i jej kuzynki bliźniaczki, ale o żeniaczce nie myślałem.
Byłem nadto przywiązany do swobody, wolności i zupełnej niezależności. Robiłem zawsze, co chciałem i co mi w danej chwili najwięcej przyjemności sprawiało. Nieraz może nawet zaniedbując ważne obowiązki. W 1910 r. namówili mnie Eustachowie Sapiehowie na jazdę na karnawał do Warszawy, zamierzali bowiem swatać mnie z kuzynką Eustachego, Wandzią Czetwertyńską, późniejszą Jędrkową Żółtowską. Tam na balu u Branickich w pałacu na Nowym Świecie 2 II 1910 r. widziałem Wandzię. Oczy miała śliczne, ale zjawiła się tam też Stefa Woroniecka, która była właśnie wróciła z Belgii, gdzie Kazio, jej brat, był na uniwersytecie w Louvain. Od czasów krakowskich, gdzie ją pamiętałem jako pucułowatą nieprzystępną grubulę, raczej nieładną, zmieniła się szalenie. Zobaczyłem tu śliczną, zgrabną, elegancką pannę, pachnącą i uśmiechniętą przyjaźnie. Tańczyła jak baletnica. Za oberka tańczonego z Adamem Platerem otrzymała rzęsiste oklaski. Tańczyłem z nią też, choć licho, i jedliśmy razem kolację, Wtedy pierwszy raz rozmawialiśmy poważnie o naszej przyszłości i zamiłowaniach. Zauważyłem, że odnosi się do mnie
bardzo życzliwie.
Zaraz po tym balu wyjechałem na polowanie … Tymczasem przyjechała do Lwowa do mojej matki Frania Woroniecka Michałowa z przedstawieniem, że muszę jechać do Warszawy i starać się o Stefę; której podobno w głowie zawróciłem. Dziwnym zbiegiem okoliczności, czy przeznaczeniem, matka moja będąc w Radziejowicach na ślubie Michasiów Woronieckich widziała książąt Pawłów Woronieckich, którzy z niedalekich Bielic przyjechali tam z córeczką, która była druhną Frani Krasińskiej, mojej siostry ciotecznej. Ta panienka jedenastoletnia, było to w 1907 r., tak się mojej matce spodobała, że powróciwszy z tego ślubu, powiedziała mi o tym, że chciałyby, by ta panienka mogła być kiedyś moją żoną!
Nie myśląc wtedy o tym dałem się namówić i z Michasiami Woronieckimi w początku marca 1910 r. pojechałem do Bielic, by bliżej poznać się z tą panienką. Dopiero gdyśmy weszli do przedpokoju zobaczyłem zjawisko piękne, smukłe, stojące w cieniu we drzwiach od biblioteki, zażenowaną, ale uśmiechniętą. Była to Stefa, która czy to chcąc ukryć wrażenie, czy chcąc, sama niewidoczna, zobaczyć tego, który do niej przyjechał, a o którym już dawno, jak się potem od niej dowiedziałem, myślała, jako o swoim „ideale”.
Jeździliśmy razem konno po okolicy i tamtejszych lichych laskach, a 11 marca zaręczyliśmy się, na co matka moja uradowana ze spełnienia jej marzenia sprzed lat trzynastu, przyjechała.
W Sochaczewie podczas naszego pobytu jako zaręczonych, odbył się koncert amatorski, na którym Stefa śpiewała i tryumfy święciła. Po powrocie z koncertu przy zdejmowaniu płaszcza, ukradłem Stefie całusa w obnażone przez dekolt plecy, za co otrzymałem burę słowną, ale i uśmiech rozkoszny, świadczący o cichej aprobacie. Wówczas nie paliłem, ale musiałem brać papierosy dla niej, które namiętnie się zaciągając paliła, a przy rodzicach było to zakazane, paliła więc tylko ze mną na spółkę w zacisznych miejscach, za co dostawałem całuska.
Ślub nasz odbył się w Warszawie. Ślub dawał nam ks. Skarzyński, przyjaciel rodziny, w kościele Panny Maryi na Starym Mieście. Było mnóstwo ludzi, a śniadanie poślubne świetne w Hotelu Europejskim w sali „Pompejańskiej”. Pamiętam, że była doskonała potrawka z raków, a Stefa powiedziała mi, że więcej zajmuję się tymi rakami niż nią. Mieszkaliśmy też w Hotelu Europejskim. Miałem pokój nr 52, naprzeciwko odwachu rosyjskiego, tam też spędziliśmy noc poślubną i dobrze nam było, tak że dopiero po dwóch dniach wyjechaliśmy w tzw. podróż poślubną, co było konieczne ze względu na prowadzoną w Nawojowej przebudowę pałacu i przygotowanie nam mieszkania.

„Nabyliśmy z żoną ogród od pani Lasockiej, gdzie założyliśmy piękny sad, obecnie parcelę tę (2 hektary) posiadają „Hutnicy”, którzy tam wystawili szpecący Szczawnicę „drapacz chmur”, trzynastopiętrowy. Mimo że mieli dosyć miejsca do rozbudowy wszerz. Na tej parceli zamierzałem postawić piękny „dom zdrojowy”, którego fundamenta, według planów architekta Mączyńskiego z Krakowa już były założone”.

„Największym błędem mego życia było nabycie Zakładu Zdrojowego, zamiast ograniczyć
się do prowadzenia gospodarstwa w umiłowanymi lasach. Nadwyżki ewentualne należało lokować tak, by przetrwały i służyły potomności, a nie topić ich
w Zakładzie Szczawnickim”.
„Kupno to przyszło do skutku, gdyż byłem młody (lat 27), paliłem się do pracy w celu podniesienia kultury i dobrobytu kraju i okolicy, wpływ Władysława Zamoyskiego, który z tych samych pobudek był nabył kilka lat wcześniej zniszczone lasy zakopiańskie. Widziałem przyszłość różowo, a nie wątpiłem, że czynniki miarodajne w pracy koło podniesienia uzdrowiska, służącego użyteczności publicznej, będą pomocne i pracę mi ułatwią. Niestety pesymistyczne przestrogi wuja Władysława Sapiehy sprawdziły się. Przez przeszło 30 lat nie mogłem doprosić się ani budowy kolei, wytrasowana była w 1914 r., wybuch wojny wszystko wstrzymał, ani drogi do Piwnicznej, ani zatwierdzenia i wykonania planu regulacyjnego, sporządzonego moim kosztem przez inżynierów Wydziału Krajowego Kornellę i Jakubika, ani wodociągów, ani kanalizacji, ani elektrycznego oświetlenia.”

„No trudno, na uznanie współbliźnich i społeczeństwa liczyć nigdy nie można, a zawiść i zakłamanie zawsze panowały i szkodziły prawdziwej pracy i inicjatywie. Tyle wiem i zaręczam moim potomkom, że obowiązek obywatelski jako Polak, tak odnośnie Zakładu Zdrojowego w Szczawnicy, jak i całego mego majątku leśnego, spełniałem zawsze sumiennie, a po konfiskacie wszystkiego, co posiadałem, wyszedłem bez grosza. Nawet ustawowo przewidzianego odszkodowania za przejęty Zakład Zdrojowy nie otrzymałem.
Największym błędem życia mego było, że Zakład Zdrojowy kupiłem. Należało ograniczyć się do gospodarstwa leśnego i tylko temu umiłowanemu zawodowi się poświęcić, a ewentualnie nadwyżki zamiast pchać w Szczawnicę, lokować inaczej, np. kupić willę w Zakopanem lub w Krynicy, dom w Krakowie itp. Może byłoby mi coś pozostało na starość dla mnie i dzieci. „Mądry Polak po szkodzie”

„Pracy mojej i wkładów przewyższających znacznie przychody Zakładu Zdrojowego, a czerpanych przeważnie z gospodarstwa leśnego niedoceniano!
Trudno, na uznanie współobywateli prawie nigdy liczyć nie można, zwłaszcza gdy się jest członkiem kasty „uprzywilejowanej”.
Stwierdzam jednak z całym poczuciem odpowiedzialności wobec społeczeństwa i moich potomków, że obowiązki swoje tak w odniesieniu do Zakładu Zdrojowego, jak i całego mego majątku spełniałem zawsze sumiennie, starając się w każdym dziale gospodarzyć wzorowo, a współpracowników nigdy nie krzywdzić”.